Podjechałem powozem pod sam dom, ale widocznie nie posiadali odźwiernego, który otworzyłby bramę. Cóż, służba kosztuje. Padał deszcz, więc nie uśmiechało mi się wychodzić na zewnątrz, ale czekanie, aż mój szofer znajdzie kogoś, kto to wszystko załatwi, wprawiałoby mnie w większą irytację.
Okno mojego powozu otworzyło się i zajrzał przez nie krępy mężczyzna odziany w skórzany czarny płaszcz, po którym ściekała woda.
- Panie, mam kogoś zawołać, czy może…
- Nie trzeba, Klement, przejdę się - odparłem, na co ten kiwnął głową i wrócił na swoje miejsce woźnicy.
W między czasie ubrałem swój brązowy, lekko przetarty płaszcz i nałożyłem kaptur. Szybkim krokiem udałem się do drzwi i zastukałem kołatką parę razy. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, jaką to dziś ulewę zesłało nam niebo, gdy otworzył przede mną drzwi jakiś młody chłopak.
- Witam. Przyszedłem do panicza Schnauera, zająć się jego stryjem. Możesz powiadomić, że przybył doktor medycyny Christian Augustus Angel. - mówiąc to, wszedłem do środka i rzuciłem płaszcz chłopakowi.
Przynajmniej mają lokaja. Obróciłem się, ale ciemnowłosy chłopak nadal stał tam i trzymał płaszcz z jakąś dziwną miną. Nagle też do holu wszedł przystojny blondyn z przydługimi, falującymi włosami ubrany w frak. Miał zaskoczoną i zarazem zmieszaną minę.
- Cornel! Wskaż panu, gdzie znajduje się stryj. Niech zacznie pracować… - powiedział młodzieniec widocznie ledwo panując nad sobą. Po chwili spojrzał na płaszcz, który dalej trzymał, i rzucił go na ziemię, a następnie dodał: - I zrób coś z tym, do cholery!
Następnie udał się w stronę jednego z korytarzy, gdzie przeszedł przez drzwi. Zaraz, to był panicz Marcus Schnauer? Tylko dlaczego otwierał drzwi. Szlag. Obróciłem się w stronę lokaja, który podniósł mój płaszcz i poprosił z tajemniczym uśmieszkiem, abym poszedł za nim. Weszliśmy obaj do pokoju na końcu jednego z korytarzy. Na po prawej stonię, prawie naprzeciw wejścia, stało duże łóżko otoczone kotarami.
- Panie Schnauer, lekarz przyszedł do pana - zapowiedział kamerdyner, uprzednio odchylając kotarę i podsuwając mi krzesło.
Następnie wyszedł, dając mi pracować, ale zostawił otwarte drzwi. W końcu jestem tu obcy. Odwróciłem się do pacjenta i zagadałem:
- Nazywam się Christian Augustus Angel i będę pana nowym lekarzem. Spędzimy ze sobą trochę czasu, więc może do razu przeszlibyśmy na ,,ty”? A teraz, jeśli pan pozwoli, to mógłbym pana zbadać?
Hrabia kiwnął głową, widocznie źle się czując. Największy szok przeżyłem jednak, gdy odkryłem go i rozpiąłem koszulę. Już nawet nie licząc smrodu, który ulotnił się wtedy, wiedziałem, że ten człowiek nie przeżyje. On gnił. To jakaś odmiana trądu? Plamy zgnilizny na brzuchu i lewej nodze były rozległe, ale to, co zwróciło moją uwagę, to była wypalona rana, od której rozchodziły się żyły. W pierwszym momencie pomyślałem, że chciał uniknąć w ten sposób zakażenia, ale potem to zobaczyłem. Coś, co było nie do ujrzenia dla zwykłych medyków. Znak kontraktu z demonem. Cholera! Jak można być tak nieodpowiedzialnym!
- Twoje oczy - powiedział cicho Tobias. Spojrzałem na niego zdezorientowany: - Jesteś jednym z nich, prawda?
Mało nie odskoczyłem od niego jak oparzony. Zdumiałem się, ale szybko to zrozumiałem. Ten człowiek nie tylko widział demona, co samo w sobie było dosyć szokujące. On posiadał coś, do czego lgną tacy, jak ja. Nieskazitelną duszę. Ale jak to możliwe, aby mężczyzna w tym wieku uchował się w takim stanie? Demony, a raczej ich prawdziwą naturę, mogą zobaczyć tylko zwierzęta, małe dzieci oraz ludzie o czystej duszy, a i to nie zawsze działa. Wszystkie te istoty widzą złe duchy, ale jeśli te chcą się ukryć to uświadomienie sobie, że stoi przed tobą ktoś taki jest prawie, że niewykonalne. Chyba że… Obróciłem się i zobaczyłem za sobą obszerne lustro, które ukazywało prawdę o mnie. Musiało kosztować fortunę.
Tak naprawdę nazywam się Chariel. Takie bynajmniej nadano mi imię w miejscu, gdzie nie ma czasu. Jestem upadłym aniołem, serafinem, który lata temu osiedlił się na ziemi. Wraz z upadkiem zostałem porażony i tak, jak wszystkie pozostałe anioły straciłem skrzydła oraz możliwość wstępu do nieba. Zakaz ten miał obowiązywać na wieki wieków, aż do dnia Sądu Ostatecznego, kiedy to upadłe anioły zostaną osądzone. Spojrzałem niepewny na mojego pacjenta, którego miny nie potrafiłem opisać.
- Oczy - Uśmiechnął się lekko. - Nie… Nie tam... Poznałem cię po oczach.
Nagle zaniósł się kaszlem i zobaczyłem, jak urywanie pracuje jego oddech. Dotknąłem swoich oczu. Racja. Gdy demon zrzuca swą maskę nawet nie do końca świadomie i ukazuję swą prawdziwą naturę, często widać różne minimalne oznaki na sztucznym ludzkim ciele, które mogłoby pomóc w odkryciu.
Zerknąłem na mężczyznę, który popadł ze zmęczenia w sen. Wyszedłem z pokoju, oparłem się o ścianę obok i zamknąłem oczy. Jest do dupy. Jak ja wrócę do nieba, jeśli ktoś umrze pod moim nosem? Właśnie. Jestem demonem, ale trochę innym niż wszystkie. Ja próbuję postępować słusznie i zasłużyć sobie na ponownie wstąpienie w bramy niebiańskie, które się dla mnie zamknęły. W porównaniu do innych, nikogo nie zdradziłem. Po prostu tak jakoś wyszło, że nie zdążyłem wrócić do domu, za bramę, i mnie też porażono. I dlatego pokażę tym na górze, że się mylą i muszą mnie cofnąć. Muszę im to udowodnić! Tylko jakoś na razie…
- Mijają lata, a ja nadal jestem w tym samym punkcie, co kiedyś - mruczałem z żalem pod nosem.
Zatrudniłem się jako lekarz, ponieważ widziałem w tym idee pomocy ludziom ze strony demona, która by im nie szkodziła. Większość przypadków, które zwykle dostawałem, były dla mnie osiągalne z łatwością, ale ten… Nie mogę od tak zakończyć kontraktu między jakimś diabłem a Schnauerem.
- I co z nim? - usłyszałem głos kogoś, kto przed chwilą wszedł na korytarz.
Był to ten chłopak, którego wziąłem przy drzwiach za lokaja. A on, na moje nieszczęście, musiał okazać się bratankiem, który pomaga nadzorować to wszystko przez niedyspozycję stryjka. Teraz, gdy mu się przyjrzałem, zobaczyłem, że jest chudy i zmęczony.
- Jak to co? Umiera. Jego ciało się rozkłada. Z tego nie można ot tak wyjść. Sam fakt, że nadal żyje, jest cudem - powiedziałem w przypływie negatywnych emocji, ale zaraz spojrzałem na twarz chłopaka. Mimo, że wyrażała gniew, który zaraz prawdopodobnie miał wybuchnąć w słowotoku, to widziałem też, że próbuje ukryć rozpacz. Dlatego też, kierowany jakimś dziwnym, rzadko spotykanym u siebie impulsem, podszedłem i poklepałem go po głowie. - Kochasz go. Dlatego spróbuję mu pomóc. W końcu nie na darmo ludzie powiadają, że potrafię wyciągnąć kogoś z największego łajna. Za przeproszeniem.
Następnie udałem się poszukać lokaja i spytać się o obiecany mi pokój. Ale choć obiecałem chłopakowi, że uratuję jego wuja, to nadal zbytnio nie wiedziałem, co zrobić.
- Eh, co za utrapienie. Chyba muszę skontaktować się z Charliem.